Dwanaście Dystryktów i Kapitol, który wszystkimi rządzi. Państwo przemocy, terroru i niesprawiedliwego podziału dóbr, w którym aktów nieposłuszeństwa można dokonywać jedynie w ukryciu, a jeśli jawnie to z narażeniem zdrowia lub nawet życia (nie tylko swojego, ale także swoich bliskich). Czy w takich warunkach można w ogóle myśleć o bojkocie corocznych, krwawych Głodowych Igrzysk? Szczególnie, gdy nadchodzi wielkie 50-lecie i dla lepszego widowiska przed kamerami zabijać ma się dwa razy więcej trybutów?
Autorka powraca do świata „Igrzysk śmierci”, ponownie przenosząc nas w przeszłość świata przedstawionego. W porównaniu do „Ballady ptaków i węży” widzimy już znacznie lepszy stopień zorganizowania Panem, a przemysł Głodowych Igrzysk rozwija się i kwitnie w najlepsze, choć wciąż posiada wiele luk, których nie dostrzeżemy w trylogii o Kosogłosie. Tym razem głównym bohaterem jest Haymitch Abernathy – trybut, którego nie wybrano poprzez losowanie…
Książka jest dobrym dopełnieniem i wyjaśnieniem tylko nakreślonych w głównej serii motywów. Dzięki fabule lepiej poznamy drugoplanowe postacie (mamy na przykład przyjemność podejrzeć rodziców Katniss Everdeen za młodu) i w pełni zrozumiemy, dlaczego Haymitch tak bardzo się stoczył. Scena Igrzysk, jak w każdej części, jest ciekawie przemyślana i bardzo wymowna (zło często ukrywa się pod piękną otoczką), a motywy sabotowania intrygująco budują napięcie.
Nie obyło się jednak bez powtórzeń, jako że Haymitch w niektórych zachowaniach i błędach mocno przypomina Katniss. W treści znajdziemy oczywiście wiele motywów oryginalnych i nowych, lecz przy tym sporo jest scen, które wywołują wrażenie: „to już było”, w tym motyw ukochanej z Trupy podobnej w buntowniczych zachowaniach do Lucy Gray. Do tego ten skrajny fatalizm. Snow po prostu uwziął się na głównego bohatera i momentami zdaje się, jakby znał wszystkie jego myśli – Wielki Brat w skondensowanej wersji, „Snow zawsze na szczycie”. Aż ciarki przechodzą po plecach. Tak pesymistycznie nakreślone zdarzenia sprawiają, że „Wschód słońca w dniu dożynek” ogołaca czytelnika z nadziei i nawet epilog niekoniecznie podnosi na duchu, ratunkiem staje się tylko znajomość finału zdarzeń z głównej serii.
Wydawcy zadbali o podobną szatę graficzną okładki i wnętrza (i tym razem zachowano podział na trzy części). Choć jako tło dobrano fiolety, to nie zabrakło motywu kosogłosa, do tego w złocie i naprzeciw węża. To dobre nawiązanie do istotnego w fabule rekwizytu, do tego metaforycznie opisujące starcie, jakiego będziemy świadkami.
Najnowsza książka Suzanne Collins to z jednej strony mocna przestroga i dopełnienie historii rządzonego przez Snowa Panem, z drugiej odarta ze złudzeń, brutalnie posępna opowieść, która pozostawia nieprzyjemne finalne wrażenie. Dla mnie to najsłabsza część spośród napisanych przez autorkę. Jeżeli jesteście fanami „Igrzysk śmierci” sami się przekonajcie, jakie wywoła ona na was wrażenie. Książkę można wypożyczyć w Bibliotece Dziecięco-Młodzieżowej i Filii nr 8, wraz z innymi częściami serii znajduje się ona w zbiorze książek fantastycznych.
Tekst i zdjęcia: mkc