Ponownie sięgnęłam po książki Diany Wynne Jones, autorki „Ruchomego Zamku Hauru”, tym razem była to seria dla młodszego czytelnika. „Lepsze, mocniejsze, prawdziwsze, niż Harry Potter” – pisał o książce „The Guardian” i muszę przyznać, że ta magiczna seria o Chrestomancim” na pewno jest „prawdziwsza”, co do dwóch pozostałych przymiotników nie jestem przekonana, jako że obie różnią się klimatem i poruszanymi tematami.
Ta książka to podróż przez alternatywne światy, różnorodne niebezpieczeństwa, chciwe intrygi oraz magiczne zdolności. Poznajemy historię chłopca, któremu trafili się wyjątkowo nieudolni wychowawczo rodzice i który mimo bogactwa, silnie potrzebuje akceptacji i towarzystwa. Christopher, obdarzony ogromnym magicznym talentem, przez długi czas nie ma pojęcia, że robi coś nadzwyczajnego, a mianowicie podróżuje we śnie i to do miejsc, które z powodu jakiejś różnicy stworzyły odrębny odłam rzeczywistości. Jest więc taki, w którym żyją syreny, jest taki, gdzie poluje się na smoki, a nawet ten, z którego wywodzą się mity o dostojnych i niebezpiecznych elfach.
To odbywanie wspólnych podróży wraz z Christopherem jest naprawdę fascynujące, a i charakter głównego bohatera sprawia, że silnie przyciąga on czytelniczą uwagę. W książce nie brakuje również komizmu i to naprawdę dobrze wplecionego. Jakkolwiek dziwnie to zabrzmi – pierwszy raz parsknęłam śmiechem, czytając, że ktoś skręcił sobie kark po upadku ze schodów. Gdy dojdziecie do tej sceny w książce, sami przekonacie się, że ciężko powstrzymać rozbawienie (szczególnie, gdy poszkodowany dysponuje dziewięcioma żywotami). Autodestrukcyjny „pech” Christophera to prawdziwy majstersztyk narracyjny i choćby dla tych fragmentów warto sięgnąć po ten tytuł.
Jest to czwarty tom serii magicznego cyklu „Światy Chrestomanciego”. Jak dla mnie to najlepsza z wszystkich sześciu części pod kątem fabuły, prowadzenia akcji, bohaterów i pomysłu na całość historii. Bronią się jeszcze „Magowie z Caprony”, niektórymi motywami przypominający „Romea i Julię”. Jako że części cyklu można czytać niezależnie (może tylko trudniej będzie nam zgadnąć, skąd wzięła się dana postać), to polecam sięgnąć tylko po te dwie pozycje, pozostałe to fantastyka pośledniejszego sortu (zbyt przewidywalna, przegadana lub niekoniecznie wciągająca).
Z racji roku wydania okładka wykonania w nieco niedzisiejszym stylu, ale tajemniczo uśmiechająca się postać i okalający ją kamienny łuk, ciekawie nawiązuje do magicznego, nie do końca zbadanego świata, jaki prezentuje nam książka. Brakuje mi w niej jakiegokolwiek nawiązania do liczby dziewięć, za to pasuje stylem do wydania pozostałych tomów. Tekst z małym marginesem, co jest nieco mniej wygodne przy czytaniu, za to podzielony na rozdziały wyróżnione ciekawą czcionką.
Jeżeli zachęcił Was ten opis, Drodzy Czytelnicy, to zapraszamy do Biblioteki Dziecięco-Młodzieżowej. W zbiorach posiadamy całą serię „Świata Chrestomanciego”.
Tekst i zdjęcia: mkc