Ponad trzydzieści lat temu w Ameryce Ari, chłopak pochodzenia meksykańskiego przechodzi przez krnąbrny okres dojrzewania pomiędzy byciem chłopcem a stawaniem się mężczyzną. Nie ma przyjaciół, nie ma też nic specjalnego do roboty, z rodzicami nie rozmawia więcej, niż tego wymagają codzienne sprawy, męczą go koszmary senne, jest smutny, powoli upływa lato.
Czy znacie takiego kogoś? Nie wchodzi w dyskusje, nie odpowiada na zaczepki, w zasadzie mało o nim wiadomo, bo o sobie nie mówi, czasem burknie. To właśnie Arystoteles, zamknięty, nieobecny, niewidzialny.
Kluczem do Ariego stał się Dante, spotkali się przypadkiem na basenie. Dante, zupełne przeciwieństwo Arystotelesa, otwarty, pełen zachwytu, pasji, otwiera przed Arim wszechświat, wprowadza go do świata uczuć, emocji, książek, pięknych chwil, empatii i przyjaźni. Jest zmianą, która rozlewa się na całą rodzinę Ariego i pozwala wrócić do tajemnicy związanej z bratem i ciotką.
Autor w precyzyjny i dyskretnie bardzo czuły sposób buduje świat nastoletnich wątpliwości, burzy, niepewności, złości, odmienności i melancholii. Nie spieszy się, nie idzie na skróty, utrwala „chwile ulotne”, a znaczące w wieku, w którym nawet krzywe spojrzenie potrafi wywołać katastrofę, a muśnięcie euforię. W wieku, w którym wszystko jest możliwe, albo wręcz odwrotnie. Ari i Dante na huśtawce dojrzewania dotarli do siebie, udało im się znaleźć wsparcie, przyjaźń i miłość. Ari zobaczył w rodzicach ludzi, razem odkryli wszechświat. Nie ma się co bać, każdy jest inny i każdy jest wyjątkowy.
„Przyszło mi do głowy, że wiersze są jak ludzie. Niektórych rozumiesz od razu. Niektórych zwyczajnie nie potrafisz rozgryźć — i nigdy nie rozgryziesz”. Dla mnie ta książka to dobra kandydatka na comfort book. Książka dostępna w zbiorach Książnicy Karkonoskiej. (JJ)